podejmie przerwany wątek. Zastanawiał się, co mogą oznaczać słowa, że Róża jest nie tylko kwiatem i że może być Tak, nie budźmy go - również szeptem zgodził się Mały Książę i ostrożnie złożył kartkę, starając się, aby szelest - Może wina? - wtrącił pośpiesznie książę. - Co? On już chodzi?! - zawołała Tammy z zachwy¬tem, bardzo przejęta. Tammy spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby po¬stradał zmysły. - Przepraszam... - powiedziała cicho zawstydzona Róża. - Rozumujesz jak racjonalna, inteligentna osoba, Beck. Watkins to kretyn. Nie może się doczekać, by nam powiedzieć, że zabił Danny'ego. Drwi sobie z nas. Nie potrafi się oprzeć poczuciu triumfu. Zanim poszedł do więzienia, spotkania z nim mogłem policzyć na palcach jednej ręki, Teraz nagle pojawia się wszędzie, gdzie my. Sądzisz, że to zbieg okoliczności? - Pewnie masz rację. Mógł cię zabić, Chris. - Przeszła mi przez głowę ta sama myśl, ale dopiero jak było już po wszystkim. Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co mogło się stać, ugięły się pode mną nogi. Beck skręcił w drogę dojazdową do posiadłości Hoyle'ów. - O, do diabła - jęknął Chris. - Nie doczekamy nawet śniadania. Wszystkie światła w domu były zapalone, a Huff z papierosem w ustach czekał na nich na werandzie. Nieźle się wpakował. Klaps Watkins trzymał się bocznych dróg. Niektóre z nich były zaledwie polnymi ścieżkami, prowadzącymi przez bagniste tereny. Większość kończyła się małymi, zarośniętymi stawami pełnymi ślimaków lub ślepymi zaułkami gdzieś w gęstym lesie. Musiał wycofywać się na szosę, na której mogła już czyhać na niego zgraja umundurowanych kundli, które poszły za jego zapachem. A skoro już o tym mowa, wcale by się nie zdziwił, gdyby Hoyle'om wpadło do głowy poszczuć na niego zgraję gończych psów. Klaps nigdy nie przodował w nauce, ale był bardzo dobrze wytrenowany w walce. Wiedział, jak postępować wobec brutalnej siły. Trzeba było odpowiedzieć atakiem, a jeśli człowiek chciał zwyciężyć, musiał grać nieczysto. Gdy Chris Hoyle natarł na niego, przez chwilę był zaskoczony, ale natychmiast odezwał się w nim instynkt samozachowawczy. Czerpiąc z doświadczenia, zapomniawszy o swoim wiszącym na włosku zwolnieniu warunkowym i trzech latach ciężkiego więzienia, jakie odsłużył przed wyjściem na wolność, wyciągnął nóż z cholewy. Teraz przeklinał się za to, że nie zachował trzeźwego, chłodnego umysłu, że wypił za dużo i pozwolił temu aroganckiemu, bogatemu bękartowi tak się podpuścić. Nadal nie mógł sobie przypomnieć wszystkich szczegółów walki. Nie pamiętał zadawania ciosu nożem, ale musiał nim machnąć, ponieważ Hoyle'owi się oberwało. Przysięgam na Boga, opowiadał później każdemu, kto skłonny był go wysłuchać. Chciałem go tylko postraszyć nożem. Nie chciałem go użyć. 23 Sayre zadzwoniła do biura Becka w poniedziałek o piątej po południu. - Beck Merchant. - Sayre Lynch. Masz wolne dziś wieczorem? - Zapraszasz mnie na randkę? - Chciałabym, żebyś z kimś porozmawiał. - Z kim? - Z Calvinem McGrawem. - Moim poprzednikiem? W jakim celu? - Spotkamy się w moim motelu o szóstej. Sekundę później Beck usłyszał w słuchawce dźwięk przerwanego połączenia. Zapukał do drzwi jej pokoju punktualnie o szóstej. Natychmiast otworzyła, z torbą na ramieniu i kluczem w ręku. mnie tam w niedzielę. Selma wie, że przez cały dzień nie wychyliłem nosa z domu. Sam byłeś ze mną przez kilka godzin. Nie widziałem się z Dannym ani nie zamieniłem z nim słowa od soboty rano, kiedy byliśmy razem w klubie. - Gdzie słyszano, jak kłóciliście się dosyć ostro. - Sprzeczaliśmy się o aut. Powiedz mi, kto się nie kłóci o punkty w tenisie? Jezu! - On też. - Co? Ach. - Chris skierował podmuch z otworów wentylacyjnych prosto na siebie, delektując się chłodniejszym powietrzem. - No dobrze. Danny uważał, że popełniłem bluźnierstwo, bo powiedziałem kilka uwłaczających zdań o jego świątobliwym Kościele. Był moim bratem, a ja uznałem, że kroczy niewłaściwą ścieżką. Miałem prawo do własnej opinii. - I do wyszydzania? Chris westchnął. Huff chciał, żebym wybadał Danny'ego, przywołał go do rozsądku, spróbował zawrócić z dotychczasowej drogi, Jeżeli byłem nieco sarkastyczny... - Świadkowie, o których wspomniał Scott, mówią, że wsiadłeś na niego dosyć ostro. No więc, jak to było? - Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem. - „Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem" to niezbyt dobra linia obrony w sądzie, Chris. Chris spojrzał na niego ostro. - W sądzie? - Jeszcze nie zrozumiałeś? Próbują wyjaśnić twoją rolę w tym zamieszaniu i to tylko kwestia czasu, kiedy umieszczą cię na obrazku jako osobę, która pociągnęła za spust, posyłając Danny'ego do piekła. - To się nie stanie, ponieważ mnie tam nie było. Beck spojrzał na niego twardym wzrokiem. - Nie radzę kłamać w rozmowie ze mną, Chris. Jeśli zrobi się z tego prawdziwa afera, nie chcę pojawiających się znienacka żadnych niespodzianek. - To co mam zrobić? Przysięgnąć na wszystkie świętości, na „jak babcię kocham"? - W porządku. Żartuj sobie, ile chcesz. Chris przestał się uśmiechać z wyższością. - Posłuchaj, zdaję sobie sprawę, że jesteś teraz w prawniczym nastroju. Tak jak powiedział Huff, płacimy ci za to, żebyś martwił się za nas. Nie wiem jednak, co takiego jeszcze mam zrobić, by przekonać cię o mojej nieobecności w domku rybackim w zeszły weekend. Ostatnim razem byłem tam z tobą, kilka miesięcy temu. Danny'ego widziałem ostatni raz, gdy zmierzał w kierunku przebieralni w klubie, w niedzielne przedpołudnie. Strasznie się wkurzył po naszej kłótni o te jego religijne nonsensy. Był niezwykle czuły na punkcie krytykowania religii, a ja poczyniłem kilka niewybrednych uwag na ten temat, więc owszem, wyszedł z klubu trochę najeżony. - A co z tobą? W jakim byłeś nastroju po waszym rozstaniu? Danny, zawsze bardzo uległy, nagle się postawił. Jak się wtedy poczułeś? - Przyznaję, zdenerwowało mnie to, że Danny zrobił z siebie idiotę na oczach tych wszystkich sekciarzy. Wielu z nich pracuje dla nas. Nie powinni sobie pomyśleć, że jesteśmy mięczakami, czy chodzi o Boga, czy o cokolwiek. Byłem zły. Żeby się uspokoić, przepłynąłem parę basenów, a potem odwiedziłem Lilę, gdy tylko zadzwoniła, że jest sama w domu. Resztę popołudnia spędziłem między jej mocnymi udami. To niesamowite, jak wiele frustracji mija, kiedy uprawia się seks z tak ostrą i gwałtowną partnerką, jak Lila. Jej wyobraźnia nie zna granic. - Oszczędź mi szczegółów. - Ale co? - spytała złowieszczym tonem. - Ile razy po¬wtarzałeś mi, że możesz mu zapewnić najlepszą opiekę i że umiesz się nim zająć? To jest dokładnie to, czego chciałeś. Kochanie... To słowo aż zgrzytnęło mu w uszach. Owszem, była piękna, elegancka i spędzili ze sobą kilka miesięcy, ale na tym koniec. Musi się od niej uwolnić. Zresztą, żaden z jego związków nie trwał dłużej. Mark nie miał złudzeń co do tego, co popycha kobiety w jego ra¬miona. Tytuł. Możliwość wejścia do rodziny panującej. A przecież to nie mogło się dobrze skończyć. Zarówno jego matka, jak i siostra Tammy drogo zapłaciły za poślubienie księcia. Uświadomił sobie, że wciąż trzyma ją za ramiona, a Tammy wcale nie próbuje odsunąć się od niego. - Krążą słuchy, że Wasza Wysokość chce usynowić ma¬łego księcia? Mark z trudem panował nad sobą. Najpierw przez całe miesiące nikt się dzieckiem nie interesuje, a teraz, gdy on chce mu zapewnić wszystko, co najlepsze, nagle jakaś obca kobieta zaczyna stroić fochy! - Właśnie to samo mu mówiłam - wtrąciła Tammy. - Czy pani wie, że Jego Wysokość daje dyla?
- Nie, jeszcze nie... - zadecydowała z ociąganiem spojrzała na Marka. - Dobrze, porozmawiamy, ale na mo¬ich warunkach. Zamówimy kolację tu, do pokoju, żebym mogła czuwać nad Henrym. - Odwróciła się do strażników i znowu pomasowała obolałe nadgarstki. - Jego Wysokość miewa swoje napady, ale generalnie stara się zachowywać jak cywilizowany człowiek. Chyba damy mu jeszcze jedną szansę, jak panowie myślą? Skoro obiecuje być grzeczny, niech zostanie. Mały Książę domyślił się.
- Lecz mógłbym przysiąc... - Rolar zamilkł i beznadziejnie machnął ręką. -- Zgoda, poddaję się. Przeciw łożniakom mój węch jest nic niewarty. O czym rozmawiałyście? Danny rozpłakał się jeszcze głośniej i całą uwagę - Podobno obie miały mężów ze skłonnościami do
Allbeury w ciągu wielu lat nauczył się nie przywiązywać - Nie kracz! Wyjdzie. A jak nie, to z Lereena - łożniaczką dam sobie sama radę. Jeżeli Władczyni wyjdzie ze świątyni sama, będziecie wiedzieć, że jest prawdziwa, i ty, Rolar, spróbujesz z nią pomówić i przekonać ją, żeby połączyła się z Konwentem Magów. ulicę.
Ta świadomość odmieniała wszystko. - Tak, to ten człowiek, któremu wskazałeś drogę. Nie, nie znam go, ale to, co mówi, brzmi wiarygodnie. Nie mam wyjścia, muszę jechać - odpowiedziała Tammy. - Nie mam pojęcia, kiedy wrócę, na razie niech Lucy zajmie się moim drzewem. Ona będzie wiedziała, co dalej z nim zrobić. Będę w kontakcie. - Nie. Nie staje mi, kiedy je łykam. Nie było dla nikogo tajemnicą, że raz w tygodniu Huff odwiedzał kobietę, która mieszkała na obrzeżach miasta. O ile Beck wiedział, stary był jej jedynym klientem i zapewne opłacał ją sowicie za to, aby tak zostało. - Jeżeli mam wybierać między nadciśnieniem i impotencją, wolę to pierwsze, dziękuję bardzo. - Jasne, jasne - rzucił Chris, wchodząc do biura ojca. Jak zwykle był nienagannie ubrany i uczesany. Każdy włosek na swoim miejscu, garnitur bez najmniejszego zagniecenia. Beck często się zastanawiał, jak to się udawało Chrisowi, kiedy temperatura przed południem przekraczała trzydzieści stopni Celsjusza. - Widzę, że umknęła mi interesująca rozmowa. Na czym stoimy? Podtekst zamierzony. Huff nalał sobie wody z karafki stojącej na biurku, a Beck w tym czasie opowiedział w skrócie Chrisowi o Charlesie Nielsonie. - Znam ten typ - powiedział Chris lekceważąco. - Tacy prowokatorzy pojawiają się i znikają jak sen złoty. Musimy go po prostu przeczekać. - Nielson wyróżnia się z tłumu. Nie sądzę, żeby miał wkrótce odejść w niepamięć. - Zawsze kraczesz, Beck. - Za to mu płacimy - uciął Huff. - Beck zajmuje się naszymi małymi kłopotami, dzięki czemu nie urastają one do niewyobrażalnych rozmiarów. - Dziękuję za to wotum zaufania - powiedział Beck. - Co mam zrobić w sprawie Nielsona? - Co sugerujesz? - Zignorujmy go. Obaj Hoyle'owie zdumieli się tą odpowiedzią. Beck zostawił im czas na komentarz, ale gdy żaden z nich się nie odezwał, zaczął wyłuszczać swoje argumenty: - Przysłanie kwiatów na pogrzeb było testem. Nielson wie, że to gest w bardzo złym guście i wykonał go wyłącznie po to, by zobaczyć, jak zareagujecie. Mógłbym napisać do niego list potępiający takie zachowanie, ale Nielson odebrałby to jako objaw gniewu lub strachu i wykorzystałby przeciwko nam. Ignorując go, pokażemy, że nie jest wart naszej reakcji, że się nie liczy. To najmocniejsza wiadomość, jaką mógłby od nas otrzymać. Huff w zamyśleniu pocierał wargi. - Chris? - Chciałem zasugerować, żebyśmy podpalili mu dom, ale podejście Becka jest znacznie subtelniejsze. - Wszyscy się roześmieli. - A tak w ogóle, skąd on jest? - Ma kilka filii rozsianych po całym kraju. Jedna z nich jest w Nowym Orleanie i prawdopodobnie z racji owego „sąsiedztwa" nasza firma przyciągnęła jego uwagę. Milczeli w zamyśleniu przez kilka chwil. W końcu Beck zaproponował: - Mógłbym napisać krótki list, dać mu jakoś do zrozumienia... - Nie. Twój pierwszy pomysł jest najlepszy - zdecydował Huff. Wyciągnął zapałkę z pudełka i wstając, przypalił papierosa. - Zaczekajmy na jego kolejny ruch. Niech to ten skurczybyk się zastanawia, co myślimy, a nie na odwrót. - W porządku - odparł Beck. Zadzwonił telefon na biurku Huffa. - Odbierz, Chris, dobrze? Muszę odcedzić kartofelki - rzekł Huff i ruszył w kierunku prywatnej toalety. Chris podszedł do biurka i wcisnął mrugający klawisz. - Sally, mówi Chris. Potrzebujesz Huffa? Z głośnika dobiegł ich nosowy głos anielsko cierpliwej sekretarki Huffa: - Zdaję sobie sprawę, że macie spotkanie, panie Hoyle, ale pomyślałam... że może powinniście - Kiedyś musiałem wyjechać na dłużej. Powiedziałem więc swemu pracownikowi, co ma robić i poleciłem mu, by przyrzekłem spojrzeć - Nonsens. To żałosna wymówka, którą wymyśliłeś, żeby rozdzielić mnie i Clarka. Dzisiaj brzmi równie idiotycznie. Nie potrafiłeś ścierpieć myśli lub planów, które nie były twoje. - Zaczerpnęła głęboko powietrza, a kiedy znów przemówiła, jej głos był niski i szorstki z emocji. - Musiałeś nas zniszczyć. Spojrzał na nią gniewnie i nalał kolejną porcję burbona. Ze szklanką w ręce usiadł w fotelu i zapalił papierosa. Oddychał z trudem. Nawet z tej odległości Sayre czuła alkohol w jego oddechu. - Możesz sobie na mnie wrzeszczeć do woli, dziewczyno. Nawymyślaj mi, ile wlezie, piekl się i tup nogami, nigdy nie usłyszysz ode mnie ani tłumaczenia się, ani przeprosin. Kiedy jeszcze byłem takim małym dzieciakiem - wyciągnął rękę, żeby zademonstrować swój wzrost w tamtych czasach - przysiągłem, że zapoczątkuję linię Hoyle'ów, których nazwisko będzie się liczyło. Nikt nie zdoła zignorować lub zapomnieć nazwiska Hoyle. - Machnął w jej kierunku papierosem. - Nie zamierzałem dopuścić, żeby jednym z członków rodziny stał się bękart Daly'ego. Zadrżała, oddychając spazmatycznie. - Dlatego kazałeś je ze mnie wyrwać. - Zrobiłem to, co uczyniłby każdy ojciec... - ... bez serca. - ... który widział, jak jego córka niszczy... - Kazałeś wyrwać ze mnie moje dziecko! - Trzema susami Sayre pokonała dzielącą ich odległość i uderzyła go z całej siły w twarz. Huff zerwał się z fotela. Szklanka z whisky wypadła mu z ręki i potoczyła się po dywanie. Rzucił papierosa na ziemię i zacisnął pięści, unosząc je w groźnym geście. - Dalej, Huff, oddaj mi! Tamtej nocy, gdy wyciągałeś mnie z biblioteki, krzyczącą i płaczącą, błagającą cię, abyś tego nie robił, także uderzyłeś mnie w twarz. Czy wiesz, że podłoga wciąż nosi wgłębienia po moich piętach, którymi się zapierałam, próbując cię wtedy powstrzymać? Idź, obejrzyj ślady. To świadectwo tego, jak bardzo jesteś zdeprawowany. Kiedy nie mogłeś mnie wciągnąć siłą do samochodu, ogłuszyłeś mnie. Obudziłam się w gabinecie na tyłach domu doktora Caroe, z nogami przywiązanymi do strzemion fotela, a ramionami przypiętymi do stołu. - Wyciągnęła ręce, jakby nadal czuła więzy, które ją wtedy krępowały. Zdała sobie sprawę, że jej twarz jest mokra od łez. Zlizała słoność z kącików ust. - Ten pozbawiony skrupułów skurwysyn wyrwał ze mnie moje dziecko. Ile mu zapłaciłeś za to, żeby zniszczył to niewinne, słodkie życie, co, Huff? Ile cię kosztowało, byś udowodnił swoją dominację nade mną? - Szlochała teraz przy każdym słowie, ale ciągnęła dalej: - Włożył je do plastikowej torby i wyrzucił do śmieci. - Przyłożyła dłoń do piersi i krzyknęła z całych sił. - Moje dziecko! Po tym wybuchu w pokoju zrobiło się cicho jak w grobie. Słychać było jedynie tykanie zegara stojącego na szafce nocnej. Sayre otarła łzy i odgarnęła włosy do tyłu. - Ostatnio ktoś zauważył, że jesteś motywacją wszystkich moich działań. To prawda. Nienawiść do ciebie pomogła mi przetrwać depresję i dwa niechciane małżeństwa. Do dzisiejszego dnia, do tej chwili służyła mi doskonale, ale... - zaśmiała się lekko - ale najśmieszniejsze jest to, że sam wykopałeś dla siebie dół, Huff. Ty i te twoje pieprzone ambicje dynastyczne. Chcesz mnie wydać za Becka? Zabawne. Śmieszne i daremne, bo widzisz, kiedy twój niezdarny przyjaciel, doktor Caroe, zabił moje dziecko, jednocześnie odebrał mi szansę na posiadanie kolejnego. Huff cofnął się o krok. - Co takiego? - Tak, Huff, dobrze słyszałeś. Nie utrwalę twojej cholernej linii Hoyle'ów i możesz sam sobie za to podziękować. - Z tymi słowy Sayre odwróciła się i wybiegła z pokoju, ale stanęła jak wryta na - Dlaczego dorośli często bywają bardzo dziwni i śmieszni? I dlaczego nie potrafią zrozumieć wielu prostych